jak sobie z tym poradzić
Katalog znalezionych frazWÄ tki
- agniusza serwis - literatura w sieci, proza, feminizm, gender, queer ...
- Obejrzyjcie sobie filmiki na YouTube, Na YouTube...
- SZUKAM LACRILUBE MAŚĆ -czy ktoś sobie ją zamawia z niemiec??
- Wasze Hobby i Zainteresowania! Czyli Powiedz coś o sobie! :)
- Jak wyobrażacie sobie 21 grudnia 2012?
- jak sobie radzic i oczyszczac z negatywnych energii
- Witam i parę słów o sobie
- Kupię sobie
- ulzyj sobie
- Dziwny objaw - czy to może być nerwiak? poradźcie!
- poradzcie co sadzicie o
agniusza serwis - literatura w sieci, proza, feminizm, gender, queer ...
Od dłuższego czasu miałam zamiar napisać tutaj, jednak ciągle to odkładałam. Teraz widzę, że problemy coraz bardziej mnie przygniatają, nie potrafię sobie poradzić. Niedawno wyszłam za mąż. Od początku wiedzieliśmy, że po ślubie będziemy mieszkać z bratem mojego męża. Odkładamy pieniądze na swoje mieszkanie, jednak jest to kwestia czasu - ile to potrwa to nie wiadomo, bo każdy z nas wie jak wygląda sytuacja z mieszkaniami, z pracą, itp.
Największy problem jest w tym, że brat mojego męża nie dba o siebie, może trudno w to uwierzyć, ale nie za często się myje, a z jego pokoju śmierdzi. Nie mówię tego, żeby go obgadywać, bo to nie o to chodzi. A niestety, porównać można to do tego jak spotyka się na ulicy kogoś bezdomnego... Trudno mi znieść to wszystko, bo jak w tym normalnie funkcjonować?
Co z tego, że ja staram się dbać o mieszkanie, gdy on wcale nie zwraca na to uwagi. Wstyd mi jest zapraszać kogokolwiek ze znajomych, bo po prostu często jest tak, że ledwo wejdzie się do mieszkania, to z jego pokoju śmierdzi, tak że człowiekowi robi się niedobrze.
I problem jest w tym, że mój mąż już nie raz zwracał mu uwagę, prosił, żeby coś z tym zrobił, ale niewiele to skutkuje. Ja czuję się tym coraz bardziej przygnębiona, bo sytuacja wydaje się bez wyjścia, a do tego z tego powodu między mną i moim mężem dochodzi od dłuższego czasu do ciągłych kłótni z tego powodu, mam wrażenie, że oddalamy się od siebie. Mąż ma do mnie pretensje, że ja jestem niezadowolona, że narzekam, a ja w tym co się dzieje czuję się też beznadziejnie, bo co mogę zrobić? Czuję, że nasze małżeństwo nie rozwija się tak, jakbyśmy żyli sami, nie możemy nikogo do siebie zaprosić, bo nigdy nie mam pewności, że jak wrócę do mieszkania, to co tam zastanę. A naprawdę bywało różnie... Czuję się tym chyba zrozpaczona, ale bardziej przez to, że my oboje oddalamy się od siebie, że ja mam już dość, mój mąż tak samo... a to dopiero minęła zaledwie chwila od ślubu. Wyprowadzić się z tego mieszkania nie możemy, gdybyśmy nawet chcieli sobie coś osobno wynająć, to brat mojego męża sam nie jest w stanie utrzymać finansowo tego mieszkania. Takie błędne koło... A gdzie jeszcze dzieci w tym całym bałaganie?
Nie wiem jak my oboje mamy sobie z tym poradzić? Jak nie oddalać się od siebie? Jak w tym wszystkim funkcjonować? No i jak poradzić sobie z problemem związanym z tym, ze szwagier o siebie nie dba...
Może ktoś, kto jest mądrzejszy życiowo mi coś doradzi, bo ja już tracę nadzieję, że będzie lepiej...
postawic go przed faktem, ze albo to zmienia albo sie wynosicie. nie interesowaloby mnie to, ze go nie stac. niech sobie zaprosi drugiego syfiarza i niech razem mieszkaja.
Wyprowadzić się z tego mieszkania nie możemy, gdybyśmy nawet chcieli sobie coś osobno wynająć, to brat mojego męża sam nie jest w stanie utrzymać finansowo tego mieszkania. Takie błędne koło...
Błedne koło jest, bo przejmujecie odpowiedzialność za czyjeś zachowanie. To niezdrowe ani dla jednej ani dla drugiej strony. Ja bym postawiła ultimatum i już. Jak się nie zmieni, to jego problem, nie Wasz. I z czystym sumieniem bym się wyprowadziła.
Dzięki za odpowiedź. Tylko problem jest taki, że on się tym nie przejmie, nawet jak się wyprowadzimy, a on wpadnie w długi, np. z powodu mieszkania, to nic sobie z tego nie zrobi, a mój mąż będzie czuł się w obowiązku, żeby mu pomóc. Póki co to mój mąż niestety do czegoś takiego się nie posunie. Powie mi, że myślę tylko o sobie.
Jego brat całe życie był traktowany przez wszystkich ulgowo (ma niewielki stopień niepełnosprawności), nie nauczył się odpowiedzialności za siebie, a mojemu mężowi wpajano, że musi opiekować się bratem... Długa historia.
Mąż za to będzie mi tłumaczył, że przecież odkładamy pieniądze na swoje mieszkanie i że to ja jestem niezadowolona, a on nic więcej teraz nie może zrobić... że robi wszystko co może...
Wiem, strasznie głupia byłam, pewnych rzeczy nie widziałam wcześniej.
Czasami zastanawiam się czy ja nie za dużo oczekuję, czy może rzeczywiście myślę tylko o sobie? A mój mąż miota się między tym wszystkim.
I naprawdę wydaje mi się, że należałoby tak zrobić, postawić ultimatum, wiem, że nie możemy ponosić za kogoś jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wiem to i mam wrażenie, że resztki zdrowego rozsądku jeszcze mam. Tylko co ja mogę zrobić? Nie jestem już sama, do tego myśl, że to dopiero chwila od ślubu, a my mamy takie problemy... Jak to rozwiązać, żeby nie burzyć nic między mną i mężem? Chyba się nie da

a czyje to mieszkanie? brata? czy na spółkę z mężem? Może łatwiej by było wyprowadzić brata, znaleźć mu jakąś kawalerkę, a dla Was, jako dla rodziny, zostałoby mieszkanie?
Mieszkanie jest narazie niewykupione. Mamy plan wykupić je i sprzedać. Wtedy kawalerka dla brata i reszta pieniędzy dla nas na jakąś pierwszą wpłatę. Póki co jesteśmy na etapie odkładania pieniędzy na wykup mieszkania.
Nie wiem co mam robić. Chciałabym, żeby mój mąż zrozumiał, że nie może ponosić odpowiedzialności za nikogo, ale nic do niego nie dociera.
I najboleśniejsze jest to, że między nami z tego powodu jest źle, coraz gorzej. Mi się już nawet nie chce z nim na ten temat rozmawiać, bo każda rozmowa kończy się kłótnią.
On twierdzi, że na dzień dzisiejszy nie mamy innego wyjścia i musimy tu mieszkać, że on też chciałby mieć osobne mieszkanie i święty spokój od takiego brata. tutajpoczkategori
Jeśli mieszkanie należy do brata, to w sumie ma prawo do bałaganu w swoim pokoju. Mycie ciała... cóż, zmusić się nikogo nie ma, obowiązkiem nie jest, jeśli ktoś ma ochotę śmierdzieć to co na to poradzić.
A co będzie, jak już uzbieracie na mieszkanie? Tak czy siak z bratem nie będziecie chyba mieszkać i wcześniej czy później stanie w sytuacji, w której będzie musiał poradzić sobie w utrzymaniu. Czy jest on dorosły? Pracuje? Zawsze może wynająć drugi pokój studentom i problem rozwiązany.
No niestety uważam, że jeśli ktoś mieszka w czyimś lokum to ma ograniczone możliwości zarządzania ładem i porządkiem, a pewne nawyki, choćby paskudne, trzeba jakoś przeboleć lub jednak przemyśleć przeprowadzkę. Próbowaliście z nim rozmawiać o czystości, skoro nie wziął sobie tego do serca, to raczej się nie zmieni. Wiem, że jestem pesymistką, ale skoro po takich uwagach nie wziął się za siebie, to szanse na poprawę są nikłe...
My mieszkamy na razie z bratem męża i z jego rodzicami. Pokój szwagra wygląda jak pobojowisko - podłoga usiana brudnymi ubraniami, mnóstwo śmieć, butelek, pustych paczek po fajkach, popielniczki, niepościelone łóżko, pootwierane szafy i szafki, z których wszystko się wysypuje. Powiem szczerze, że mi to nie przeszkadza, bo to jego pokój i on w nim rządzi, a jak ktoś przychodzi i akurat musi przejść obok tego pokoju, zamykam tam drzwi i tyle.

Też proponowałam mężowi, żebyśmy się stąd wyprowadzili, a ten drugi pokój wynajęli komuś, jakiemuś studentowi, ale powiedział, że to ... nieuczciwe, bo to nie jest nasze mieszkanie i nie można tak wynajmować.
A co do tego jak kto żyje... Ja wiem, że on ma prawo mieć bałagan i co tam mu się podoba w swoim pokoju. Nie chce się myś to niech się nie myje, jego sprawa. Tylko problem jest taki, że przez niego cuchnie reszta mieszkania, wystarczy, że tylko przejdzie. Jak wchodzę do mieszkania, to na nic się zdaje zamykanie drzwi z jego pokoju. A niestety wejście do mieszkania jest zaraz przy jego pokoju. tutajpoczkategori
Allesandra, po napisaniu wiadomości ukazały się nowe posty.
Znam temat z życia, bo mam wujka o lekkim stopniu niepełnosprawności. Całe życie mieszkał ze swoją matką czyli moją babcią, moją mamą i ze mną. Pracował, ale oddawał wypłatę na wspólne opłaty i jedzenie, nie zarządzał pieniędzmi, wszystko miał podstawiane pod nos. Pamiętam, jak babcia kazała mu umyć chociaż nogi raz na dwa tygodnie... do dziś nie dba o siebie.
Tak się życie potoczyło, że najpierw zmarła moja babcia, a później mama. Ja poszłam mieszkać do taty, bo nie byłam pełnoletnia, a on został sam w tym mieszkaniu. Problem się rozwiązał częściowo, bo zaraz znalazł żonę, która ma tak jak on - lekki stopień niepełnosprawności. Owszem, potrafią narobić długów, wciąż mają raty na kilka rzeczy naraz, kredyt konsolidacyjny (chcieli, żebym była żyrantem, ale się nie zgodziłam), ale mimo wszystko jakoś sobie radzą. Pomagać można zawsze, mi się zdarzyło zrobić im kilka razy duże zakupy, bo wujek stracił pracę, ale od razu znalazł sobie nową, jego żona także.
Wujek mimo wszystko jest bardziej odpowiedzialny odkąd został sam, nauka odpowiedzialności zajęła mu kilka lat i wciąż trwa, ale na prawdę sobie radzi, chociaż nikt w niego nie wierzył. Swoje długi spłaca sam i właśnie to go nieco hamuje.
Ja jestem przekonana, że dopóki nie pozwoli się komuś żyć na własny rachunek, to ta osoba nie będzie uczyła się odpowiedzialności za siebie i swoje postępowanie. Uważam, że jeśli zacznie kiedyś mieszkać sam, to będzie wiedział, że musi zaplanować sobie opłaty za mieszkanie i inne takie sprawy i z pewnością sobie poradzi. Każdy z nas uczy się najlepiej na swoich błędach. Innej drogi nie ma.
Więc ja już nie wiem czy ja na dzień dzisiejszy za dużo wymagam, zbyt wiele oczekuję? I najgorsze jest to, że mój mąż mnie w tym wszystkim nie rozumie, twierdzi, że ja go tym przygnębiam, nie daję spokoju.
Nie wiem jak mam nauczyć się żyć tutaj? Jak to wszystko znieść? Nie umiem się z tym pogodzić, bo wg mnie moglibyśmy spróbować coś wynająć, żyć osobno, a nie czekać aż wykupimy to mieszkanie, później (może albo i nie) uda się je sprzedać... Wielka niewiadoma.
A gdzie w tym wszystkim my i nasze potrzeby, nasze plany o dziecku, nasze marzenia? tutajpoczkategori
a to jest mieszkanie komunalne? no bo wspominasz o wykupieniu…
tak
a macie decyzję od gminy o możliwości wykupu mieszkania? jest już ustalona bonifikata?
Alessandra, zgadzam się z Tobą. Pisząc pierwszy post nie wiedziałam jeszcze, że brat męża ma lekki stopień niepełnosprawności. Gdy przeczytałam Twój następny post, od razu przed oczami stanął mi mój wujek. To jest człowiek w wieku 50 lat. Dokładnie nie wiem, dlaczego ma lekki stopień niepełnosprawności, wiem tyle, że urodził się z rozszczepem podniebienia, miał wadę wymowy i niedosłuch. Kiedyś były trochę inne czasy. Dziecko, które ma niedosłuch potrzebuje więcej troski i uwagi, bo w jakiejś części jego poznawanie świata jest ograniczone przez zaburzenie jednego zmysłu i jeśli nie otrzyma odpowiedniej opieki to będzie w tyle za rówieśnikami. W czasach mojej babci nikt sobie zbytnio nie zawracał głowy: ot, zamknąć w szkole specjalnej, nauczyć zawodu, pełna kontrola i inwigilacja, "bo przecież sam nie jest zdolny do samodzielnego życia", później nauczenie pracy w zakładzie dla niepełnosprawnych (kiedyś były takie zakłady pracy, ale później je zlikwidowali). Takie coś jest krzywdzące i Twój mąż nie ma racji. Wydaje mi się, że wrzucenie jego brata na głęboką wodę byłoby dobre, zwłaszcza że czuwalibyście gdzieś obok i w razie potrzeby udzielili konstruktywnej pomocy. Konstruktywnej, czyli takiej, która go czegoś nauczy, np. zamiast spłacenia jego długów pomoc w znalezieniu dodatkowej pracy, wspólne wyliczanie budżetu, wydatków, co musi opłacić, gdzie i kiedy, ile może wydać na to czy na tamto.
PS.
Mój wujek też został w mieszkaniu komunalnym.
Co prawda jakiś czas temu zrzekłam się praw do tego mieszkania, żeby wujek dostał dodatek mieszkaniowy, ale była opcja wykupu i podziału mieszkania na dwa mniejsze poprzez wybicie drzwi wyjściowych na jego stronie i zamurowanie drzwi między mieszkaniami. Może u was taka opcja też wchodzi w grę? tutajpoczkategori
Jola! Mieszkanie wykupimy za 10% wartości, ale póki co to jeszcze trochę to potrwa. Trzeba zebrać odpowiednią sumę. Po nowym roku ma przyjść pisemne powiadomienie dot. wartości mieszkania. Niestety te sprawy urzędowe też trochę trwają.
Hebanowe noce. Ja mam prawie 3 letnie doświadczenie pracy z osobami niepełnosprawnymi i doskonale się z Tobą zgadzam. Wiem jak to jest, nawet w dzisiejszych czasach są rodzice/opiekunowie, którzy starają się jakoś 'zrekompensować" swoim dzieciom ich niepełnosprawność wyręczając ich ze wszystkiego. A w ten sposób robią z nich jeszcze bardziej niepełnosprawnych. Kiedyś tak było, ale teraz też chyba niewiele się zmieniło.
Od każdego trzeba wymagać. Widzę, że mój mąż zrobił w tym już dość wiele, wiele spraw sam w sobie przepracował odnośnie relacji ze swoim bratem, choć wierzę, że nie było mu łatwo i nie jest pewnie łatwo do tej pory. Bo skoro przez tyle lat wzrastał w atmosferze, że jego brat jest gorszy i trzeba mu 'pomagać'... to coś jednak zostaje nie wszystko da się w swoim postrzeganiu tak bliskiej osoby zmienić. I mam wrażenie, że gdy ja mówię mu, że np. nie powinien go w czymś wyręczać, to on odbiera to często jako mój atak na niego i jego brata, a przecież to nie o to chodzi.
Chciałabym, zebyśmy w takiej sytuacji myśleli też o sobie, o naszym małżeństwie, tym bardziej, że dopiero zaczynamy nasze życie
PS. u nas taka opcja z podziałem mieszkania raczej nie wchodzi w grę niestety. tutajpoczkategori
Wiesz, pytam, bo bałam się, że może do decyzji jeszcze strasznie daleko itp., to wtedy radziłabym rzucić w cholerę to mieszkanie i jednak szukać czegoś innego.
Cóż, taki wykup to jednak wielka szansa na mieszkanie własnościowe. Może warto zagryźć zęby? Mam nadzieję, że Twój szwagier jako zapewne główny najemca, wykupując mieszkanie za darowiznę od Was (bo pewnie tak będzie), uczyni potem brata współwłaścicielem albo właścicielem? Wiesz, mówię o takich prawnych aspektach, żeby faktycznie potem jakoś rozwiązać ten problem.
Trudna sprawa w kontekście tego bliskiego wykupu.
Oczywiście nie wiem, gdzie mieszkasz, jakie to mieszkanie itp., ale 10% to jest niezła szansa. Trochę niesprawiedliwa dla reszty ludności, ale to już inna baja

Oczywiście nie wiem, gdzie mieszkasz, jakie to mieszkanie itp., ale 10% to jest niezła szansa. Trochę niesprawiedliwa dla reszty ludności, ale to już inna baja
No nie wiem Jolu. Trzeba pamiętać, że te mieszkania są przeznaczone dla osób skrajnie biednych.
No u mnie tak właśnie było - babcia - wdowa bez prawa do emerytury (proszę, nie pytajcie czemu, bo i tak się nie dowiem) a później chora na raka na najniższej rencie, wujek ze stopniem niepełnosprawności bez przyznanej renty, mama - nieletnia z dzieckiem, później pracowała jakiś czas do czasu choroby, a później najniższa renta.
No i w mieszkaniu przez pierwsze 12 lat mojego życia:
- nie było bieżącej wody, tylko studnia na podwórku i drewniany kibelek
(a co ciekawsze, moja przyjaciółka też wychowała się w mieszkaniu komunalnym i miała bieżącą wodę, ale za to nie miała odpływu, a u nas było podłączenie do szamba, hehe)
- ogrzewanie piecem kaflowym tylko w jednym pomieszczeniu, reszta ogrzewana tzw. dmuchawami
- grzyb na ścianach taki, że były czarne i mokre, woda lała się strumieniami
- gotowanie na butli propan - butan, ale to akurat nie problem
- pękające stropy
- dom tuż przy samych torach
Wcale nie jest kolorowo w takich mieszkaniach, no chyba że przez lata się coś zmieniło. Sam remont aby zapewnić podstawowe "wygody" to dla niektórych ludzi próg nie do przejścia.
oczywiście, mieszkania są zwykle dla osób ubogich i to jest szczytny cel, jak najbardziej się zgadzam.
Moja ulica to jednak same kamienice komunalne aż do naszych bloków i część z nich naprawdę jest przeciwieństwem tego, co piszesz. Duże rodziny w domkach z ogródkami, 6 dzieci, rodzice bez pracy, ale z masą dodatków. Nie zazdroszczę im, ale oni naprawdę mają życie jak w Madrycie, a są – przepraszam – nierobami. A wiem, co mówię, całe lato ich mogłam obserwować z balkonu i nie mogłam wyjść z podziwu, że państwo ich utrzymuje.
W takim przypadku wykup mieszkania, choćby w złym stanie, za np. 15 tys. zł jest moim zdaniem jawną niesprawiedliwością wobec np. osób z bloku obok, małżeństwa z 2 dzieci w małym mieszkanku, oboje harują, kredyt na 30 lat.
O to mi chodziło, nie o przykład Alessandry czy osób, które mieszkania komunalnego potrzebuja

Takie nagięcia zawsze będą... u mnie w kamienicy też różnie to wyglądało - jedno mieszkanie pokój dosłownie kilka metrów ze ślepą kuchnią zajmowało małżeństwo z 4 dzieci i żadne z nich nie pracowało, bo dostawali pieniądze z opieki społecznej, które przepijali i tak. Teraz mieszka tam to samo małżeństwo z 3 swoich dzieci, z czego najstarsze ma jeszcze 3 swoich i wszyscy się tam gnieżdżą. Tak czy siak, mimo że tak bimbają, to i tak nie mają luksusów.
Nawet podpięcie wody te 15 lat temu to był problem, bo zgodzić i wziąć udział musieli wszyscy sąsiedzi, a nie każdy mógł i chciał.
Te mieszkania do wykupienia nie są drogie, ale i tak dużo osób ich jednak nie wykupuje. Niby 15-20 tys a jednak...
U mnie komunalne mieszkania to te stare w przedwojennych kamienicach i przypominają slumsy. Powrót do góry
Gdybyśmy mieli inną możliwość, to nawet byśmy tego mieszkania nie chcieli wykupić, bo luksusów tu nie ma. Jednak nie ma innej możliwości, żebyśmy z mężem poszli na swoje. Jakby nie było to trzeba brać w pewien sposób pod uwagę brata męża. I dlatego wykup jest jedynym rozwiązaniem tej koszmarnej sytuacji.
Ne jedno mieszkanie to może i by się jeszcze jakoś uzbierało pieniądze, można wziąć kredyt, ale gorzej, gdy trzeba w jednym czasie kupić dwa mieszkania. Powrót do góry
Tylko pytanie, czy można kupić mieszkanie komunalne przykładowo za 20 tysięcy i sprzedać je za 200 tys. Wydaje mi się, że musi być gdzieś kruczek, ale może znajdzie się tutaj jakiś prawnik, który zna się na tym i pomoże.
Hebanowe noce, z tego co się orientuję, to można z tym, że ... za pieniądze ze sprzedaży kupisz inne mieszkanie. Musiałabym dopytać męża, ale wydaje mi się, że tak to tłumaczył...
Alessandra, jest jeszcze drugi aspekt sprawy. Mianowicie, jaką pewność macie, że brat męża zdoła utrzymać wkupione mieszkanie (rozumiem, że właścicielami kawalerki bylibyście wy, ale on by tam mógł dożywotnio mieszkać)? Być może nie mam racji, ale w tych własnościowych w blokach też są czynsze. Nigdy nie mieszkałam w bloku to nie mam pewności, ale słyszałam, że te czynsze wcale nie są jakieś małe w stosunku do tego, co musicie zapłacić za mieszkanie w komunalnym co miesiąc. Może dojść do tego, że będziecie spłacać kredyt za swoje mieszkanie i jeszcze czynsz za to, które wykupiliście dla brata i będzie jeszcze gorzej, gdy stwierdzi, że może raz zapłacić czynsz a raz nie, bo w końcu jesteście rodziną.
Beznadziejna sytuacja. A co brat na ten pomysł wykupienia kawalerki dla niego? W sumie to komunalne mieszkanie należy mu się tak samo jak i wam i rozumiem, że nie można go wykluczyć i zostawić na pastwę losu. Powrót do góry
Pewności nie mamy, ale będziemy na swoim.
On pracuje, więc jeśli mój mąż co miesiąc 'przypilnuje go' i usiądzie z nim do zrobienia rachunków - dopilnowanie go żeby zrobił przelewy za opłaty, to myślę, że będzie dobrze. Ważne, żeby robić to zaraz po jego wypłacie, bo im dłużej to się odkłada, to potem on roztrwania swoje pieniądze i nie przejmuje się, że wyda na piwo, a potem nie będzie miał na opłaty.
Do tej pory niby rachunki dzieliliśmy na pół, my opłacaliśmy część, a resztę brat. Jednak trochę to szwankowało, bo mąż umawiał się z nim, że ma opłacić np. za prąd i telefon, on mówił, że zapłacił, a po jakimś czasie przychodziło wezwanie do zapłaty. Teraz mąż wziął się na sposób i brat robi przy nim przelewy, pokazuje potwierdzenia i już.
Jak będzie w swoim mieszkaniu, to nie będzie miał wyjścia. Najpierw opłaty, a potem jego przyjemności i rozrywki. Cóż takie jest życie i on też musi o tym wiedzieć.
A poza tym to raczej nie zgodzę się na to, że to my z mężem będziemy właścicielami kawalerki. Kawalerka będzie jego, my będziemy mieć swoje mieszkanie. I to chyba jest najlepsze wyjście. Z resztą gdy uda się sprzedać to mieszkanie, to pieniądze ze sprzedaży podzieli się na pół. Jemu się coś kupi i druga połowa dla nas. Myślę, że gdyby kawalerka w której on będzie mieszkał byłaby na nas, to nie miałby poczucia, że musi za coś zapłacić, bo skoro to nie jego... a tak jakieś prawne konsekwencje ewentualnego zadłużenia chyba zmieniają trochę spojrzenie. Powrót do góry
Możecie sprzedać wykupione mieszkanie, ale w ciągu 12 miesięcy od sprzedaży musicie kupić jakieś inne - "zaspokoić własną potrzebę mieszkaniową" (art. 68 ust. 2 ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami)
oby Wam się udało to wszystko przeprowadzić zgodnie z zamysłem. Bo jednak sprzedać mieszkanie w budynku komunalnym (tzn. gdy część mieszkań jest wciąż komunalna) jest bardzo trudno, musicie się z tym liczyć. Może być tak, że jeszcze długo będziecie musieli mieszkać z bratem w tym mieszkaniu, nawet po wykupieniu.
Znów się o to pokłóciliśmy, mąż ma do mnie o to wszystko pretensje, że ja wymagam od niego rzeczy niemożliwych, a ja chciałam tylko, żeby porozmawiał ze swoim bratem o tym, że jednak z tym jego (nie)dbaniem o higienę jest problem, że nam to przeszkadza. Boli mnie to, że tak naprawdę to ta kwestia jest chyba jedynym powodem przez który jest tak źle między nami. W innych kwestiach zawsze potrafiliśmy się dogadać, a tu nie. Mąż traktuje mnie jak wroga, zarzuca mi, że mam wygórowane wymagania i że oczekuję od niego rzeczy niemożliwych - - że on zmieni swojego brata. A ja nie oczekuję wcale tego od niego. Chciałam jedynie, żeby z nim znów porozmawiał, ale on mówi, że to dla niego też nie jest łatwe, a ja naciskam, itp... Staram się też i jego zrozumieć, ale mi też jest trudno w tym wszystkim, tym bardziej jak widzę, że odsuwamy się od siebie z tego powodu. Nie wiem jak mamy między sobą dojść do porozumienia, żeby ta przykra sprawa nas nie dzieliła? Jak mamy siebie rozumieć, gdy każde z nas inaczej przeżywa tę sytuację? Czy wogóle to możliwe? Czuję, że sprawy zaszły tak daleko, że już nawet nie potrafimy o tym rozmawiać, bo wszystkie próby kończą się kłótnią i żalem do siebie nawzajem. I przytłacza mnie myśl, że to dopiero kilka tygodni po ślubie, a tu taki problem chyba ponad nasze siły

jak z tego wyjść? jak sobie z tym poradzić, żeby życie znów było spokojne i normalne?
Czuję, że już sobie z tym nie radzę, że potrzebuję w tym jakiegoś wsparcia.
Rodzicom nie chcę nic mówić, bo po co mają się martwić, z resztą nawet nie mieszkają w tym samym mieście. Koleżankom nie chcę też o niczym opowiadać, jakoś głupio mi i niezręcznie żalić się na to, że chyba nie jesteśmy oboje szczęśliwi, a to dopiero kilka tygodni od ślubu.
Nie wiem, łudzę się, że może jutro będzie lepiej... Powrót do góry
szczerze mówiąc jak mimo rozmów nic się nie zmienia to nie widzę sensu rozmawiać i się w efekcie kłócić...
jeśli miałabym mieszkać w takich warunkach to raczej zastanowiłabym się nad opcją sprzątania całego mieszkania. jak się przeleci dodatkowy pokój odkurzaczem i mopem to nie powinno śmierdzieć. Odnośnie osoby brata - nie zmieni się jego nie mycia się, ale w mieszkaniu przy wejściu nie będzie jechało, jak się zamknie drzwi jego pokoju.
to sama powiedz szwagrowi i nie licz na meza
myślę sobie że takie cackanie się jak z jajkiem to trochę brak szacunku do tego brata i krzywdzenie go takim traktowaniem,
powinno być oczywiste, że żona jest na pierwszym miejscu, a tu przez tę niepełnosprawność brata wszystko się pokręciło - tylko pytanie, na ile faktycznie on sobie nie daje rady, a na ile to Twój mąż sobie nie daje rady z odpuszczeniem tego podejścia.
Hebanowe noce, z tego co się orientuję, to można z tym, że ... za pieniądze ze sprzedaży kupisz inne mieszkanie. Musiałabym dopytać męża, ale wydaje mi się, że tak to tłumaczył...
To dopytajcie się dobrze

U nas w mieście jak sprzedawali lokale (ale gminne) to był warunek 5 lat trzeba mieszkać po wykupie bo inaczej zwrot bonifikaty!
Oglądałaś to mieszkanie przed ślubem?
Nie wiedziałaś w jakich warunkach i w jakim stanie żyje brat męża?
A póki co mieszkanie z Twoimi rodzicami nie wchodzi w grę?
A żona jest zawsze PRZED bratem i wszystkimi innymi! Trzeba to jasno powiedzieć!
Jola zgadzam się całkowicie, jeśli chodzi o tę niesprawiedliwość

Jeszcze w modzie swego czasu było wykupywanie mieszkań "tzw" zakładowych. Czemu dziś nikt nie dostaje mieszkania zakładowego? (no poza wojskowymi jedynie)
No właśnie nie wiem czemu, ale często mam poczucie, że to nie JA jestem na tym pierwszym miejscu jako żona, zwłaszcza w jakimś kontekście spraw związanych z jego bratem. Owszem, nie mam nic do zarzucenia mojemu mężowi, bo nie spędza czasu z bratem, nie przesiaduje z nim, itd... ale mam wrażenie, że to nie ja jestem tą jedyną, że gdzieś w głębi jego serca, emocji, to jego brat też zajmuje jakieś ważne miejsce, a mąż nawet nie chce się do tego przyznać.
Przed ślubem widziałam, że jest z tym problem - w kwestii tego, że mąż jest za bardzo emocjonalnie związany z bratem - tzn. w kwestii poczucia odpowiedzialności za niego, że rodzice go tak ukierunkowali. I powiedziałam wtedy, że powinien pójść z tym na jakąś terapię do psychologa. Poszedł, pracował nad tym... Później ja też zaczęłam chodzić razem z nim, żeby trochę pomóc w tej terapii - jako osoba, która widziała jak to wszystko funkcjonuje na codzień. Wiele mnie to kosztowało, naprawdę ciężkie chwile, bo nie raz ja stawałam się wrogiem, gdy mówiłam mu jak to wszystko wygląda z boku...
Psycholog zapewniała mnie, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale mam wrażenie, że on nie uwolnił się od tego emocjonalnego przywiązania do brata. Owszem, jest znacznie lepiej w kwestiach tego, że go w niczym nie wyręcza, że stara się też wymagać od niego, ale obawiam się, że nadal nie jest mu z tym łatwo, bo trwa chyba w poczuciu, że ma takiego, a nie innego brata-gorszego od innych i patrzy na niego przez pryzmat litości.
Dla mnie to wszystko jest trudne, bo jak mamy oboje w czymś takim funkcjonować?
Gdy czasem o tym na spokojnie o tym rozmawiamy, to zapewnia mnie, że to ja jestem dla niego najważniejsza, że tylko ja się liczę, ale czasem inaczej to odczuwam. I nie wiem czy to ja mam jakiś problem czy on? Czy może ja za dużo wymagam? Czy wymagam rzeczy niemożliwych? Pogubiłam się w tym wszystkim co się dzieje. Kocham mojego męża i nie chcę go w żaden sposób skrzywdzić tymi swoimi oczekiwaniami (o ile są one zbyt wielkie). Nie chcę też, żebyśmy się ciągle o to spierali, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak być powinno. I to już nie chodzi o kwestię tego, że nie mamy osobnego mieszkania. Bo jeśli na to potrzeba czasu, bo potrzeba uzbierać pieniądze, itp... to zaczekam, ale najbardziej boli mnie fakt, że gdy ja mówię mu, że nie umiem żyć w takich warunkach i że jest mi z tym trudno, to on się odsuwa, w pewien sposób ucieka ode mnie. WIem, że to dla niego trudna sprawa, sam mi mówił, że czuje się jak między młotem a kowadłem. Z jednej strony ja - mająca swoje oczekiwania, a z drugiej jego brat - którego nie da sie zmienić.
przede wszystkim współczuje Ci takiej sytuacji

musisz cały czas "tłuc" mężowi do głowy, że teraz to ty jesteś jego najbliższą rodziną i ty jesteś najważniejsza i że taka sytuacja Ci nie odpowiada, na pewno nic nie zmieni się z dnia na dzień, ale potrzeba dużo czasu...
a co do porządku i zapachu, może trzeba szczelne drzwi zamontować do jego pokoju, na korytarzu jakieś mocne odświeżacze powietrza takie do gniazdka, może da się jakoś wietrzyć zostawiać otwarte drzwi, nie trzymać tam ubrań ani nic takiego co mogło by przesiąkać tym zapachem, tylko tak urządzić korytarz żeby łatwo można było go myć jakimiś pachnącymi środkami... nic innego mi nie przychodzi do głowy...
Powiem wam, że i tak dużo osiągnęliście. W końcu nie każdego dałoby się namówić na terapię u psychologa. Widać, że mąż na swój sposób starał się coś zmienić, ale skoro od małego ma wtłoczone do głowy, że brat sobie nie poradzi i trzeba mu pomagać, to wątpię, żeby udało się to zmienić, ponieważ automatycznie przejął postawę rodziców, która być może była w stosunku do jego brata trochę toksyczna...
A rodzice męża jeszcze żyją? Może oni byliby w stanie pomóc, rozmawiając z Twoim szwagrem o zmianie nawyków. Chyba kiedyś też go pilnowali w ten sposób jak Twój mąż teraz i wątpię, że nie reagowali na bród i smród.
Bebe ma dobry pomysł, a może jak brat męża zobaczy wszystkie gniazdka najeżone odświeżaczami to da mu to do myślenia?
A może jak urodzi się dziecko to mężowi zmienią się nieco priorytety i będzie brał Twoje zdanie pod uwagę bardziej niż teraz? Myślę, że on też jest w trudnej sytuacji, bo z jednej strony jest żona i nienarodzone dziecko, a z drugiej brat, który także mniej lub bardziej potrzebuje jego opieki?
A może by tak obrać wspólny front walki i powiedzieć pewnego dnia do męża - a wiesz co, chodź posprzątamy ten pokój gruntownie, bo już nie idzie wytrzymać. Moglibyście włączyć w to też jego brata, a później po wysprzątaniu jakoś wspólnie miło spędzić czas, aby całe zajście nie kojarzyło się im ze złością i pretensjami. Gdy brat zobaczy, jak się staracie to może po pewnym czasie sam zacznie robić to i owo, a wtedy dobrze działa chwalenie.

Póki co to pozostają mi jedynie jakieś odświeżacze, ale takie w sprayu, bo w przedpokoju nie ma niestety ani jednego gniazdka (układ całego mieszkania był przerabiany i niestety przedpokój nie ma gniazdek).
Spray - to tak doraźnie, w razie konieczności, ale zastanawiam się jeszcze nad takimi odświeżaczami w formie pałeczek w buteleczce. Skuteczne to czy nie bo nie chcę niepotrzebnie wydawać pieniędzy. Może ktoś z Was używa?
Do jego szafki z butami włożyłam nawet mydło, ale niestety nic to nie dało.
Z butami to jest ten problem, że niektóre śmierdzą, nawet gdy ktoś się myje regularnie. To zależy od jakości buta i skarpety.
Moim zdaniem lepiej byłoby zaprzyjaźnić się z sytuacją, skoro musisz w niej tkwić, zrobić ciasto i kawę, zaprosić obu do stołu i z radością przedstawić grafik sprzątania...
hebanowe dobrze mówi

polecam odswiezacze firmy brise takie stojace w szklanej kwadratowej ramce, szczegolnie niebieski jest intensywny


Są też takie niedrogie świeczki zapachowe - takie okrągłe wkłady. Trzymałam je w nieszczelnym pudełku i w efekcie ubocznym miałam gratisowy zapach przy otwieraniu komody - bardzo intensywny ale ładny. Mogą robić za zapach ale bez podpalania.

No to powiem Wam, że przy tym co się tu czasem dzieje, to żadne saszetki zapachowe nie działają

A próbowałaś z nim sama rozmawiac w ogóle ? Ja bym próbowała osobiście z nim gadac i to najlepiej jak męża w domu nie będzie. Bo mąż to go zacznie bronić czy coś, a przy tobie samej chyba będzie mu głupiej co ?
Znacie reklamę, że zasłaniają ludziom oczy i wchodzą do jakiegoś syfiastego pomieszczenia i czują zapach łąki

Plan radosnego przedstawienia grafiku sprzątania jest the best!
A do butów można jeszcze specjalne wkładki zapachowe włożyć (z poliwęglanem na przykład), może brat się nie kapnie, że są

On ma sie zaczac myc ludzie a nie palic swieczki zapachowe. Trzeba walnac piesnia w stol, zrobic pare razy borute anie srac sie. Trudno, zeby za kazdym wejsciem po nim do wc trzeba bylo robic dezynfekcje, nikigo nie zapraszac czy zyc w smrodzie.
a jak na tego brata reaguje reszta rodziny, np. jego rodzice, albo jeszcze inne rodzeństwo, jak ma? Nie zwracają na to uwagi? Może właśnie tam znajdziesz sprzymierzeńca (teściowa=sprzymierzeniec?!?!!). Jeśli mąż nie daje rady, to może musisz poszukać kogoś innego kto przemówi szwagrowi do rozsądku. A może on ma jakiś znajomych/narzeczoną/przyjaciela, kogoś, kto go odwiedza. Może tam szukaj wsparcia???
dokładnie, jaka jest sytuacja z rodzicami męża? dlaczego to nie oni odpowiadają za swojego syna tylko zwalili to na twojego męża/.
te saszetki do szafy też kiedyś stosowałam, ale obawiam się ze na buty mogą nie pomóc, ale widziałam kiedyś takie środki w spreju do butów żeby nie śmierdziały nigdy nie stosowałam ale możesz spróbować...
stosowałam kiedyś takie odświeżacze stojące (nie trzeba ich podłączać do niczego) ale w łazience nie wiem czy znajdziesz nie łazienkowe zapachy
a i jeszcze przypomniało mi się, że jak się przeprowadzałam (miałam tez wszędzie okropne zapachy i długo się ich pozbywałam z różnych pomieszczeń) to kupiłam gdzieś taką tabletkę odkażającą do łazienki, miała bardzo intensywny zapach (nie jakiś przyjemny ale też nie śmierdzący) i położyłam ją gdzieś za meblami z czasem się rozpuściła w powietrzu- ja bym coś takiego podłożyła gdzieś w jego pokoju

a i zaangażowanie facetów w sprzątanie to bardzo dobry pomysł Powrót do góry