Miłość=wiara?
Katalog znalezionych frazWÄ tki
- agniusza serwis - literatura w sieci, proza, feminizm, gender, queer ...
- Czy miłość do małżonka jest wieczna?
- Miłość i zakochanie w małżeństwie
- Miłość zapisana w horoskopie
- czy miłość wyklucza sprawiedliwość..?
- Miłość karmiczna
- Piosenki o miłości
- Cytaty o miłości.
- NA DOBRY POCZĄTEK - WIARA W SIEBIE
- Wiara czyni cuda
- wiara w boga- po co?
agniusza serwis - literatura w sieci, proza, feminizm, gender, queer ...
A Tobie nie przeszkadza podejście do wiary Twojego chłopaka? Czujesz, że nie miałabyś z tym problemu, będąc jego żoną? Czym właściwie chłopak argumentuje "czekanie do ślubu", skoro z tego co zrozumiałam, nie jest za bardzo wierzący, a do kościoła chodzi "bo wypada"?
Czy uważacie, że należy się związać z osobą, która "tak samo wierzy" jak my?
Ja myślę, że nie jest to konieczne. Oczywiście tak żyłoby się łatwiej, ale nie wyobrażam sobie rozstać się z moim (teraz już) mężem, bo określał siebie jako "wierzący niepraktykujący" czyli najbardziej irytującym określeniem z możliwych
A co Wy o tym sądzicie?
Mnie denerwuje takie stwierdzenie. Ostatnio nawet na pewnym wykładzie usłyszałam, że wierzący powinien szukać innego wierzącego na małzonka.
Dla mnie to bez sensu. Nie wiem, czy małżonkowie są "zapisani sobie w niebie", czy się sami dobierają, bo wolna wola, ale… ja mam męża jedynego na świecie dla mnie, poznanego jako ateistę, poślubionego takoż, nawróconego… od niespełna 3 lat


a ja myślę, że trzeba wiarę też brać pod uwagę. Albo mieć pewność, że dana osoba, mimo że nie wierzy, to jest wychowana w wartościach chrześcijańskich lub ma do nich wyjątkowy szacunek.
W końcu w związku czy małżeństwie ludzi muszą chodzić na kompromisy, a gdy niezgoda dotyczy kwestii związanych z wiarą to nie ma mowy o spotkaniu się w pół drogi
Dla mnie to nie takie głupie
Wartości to jedno - nie da się przecież pokochać człowieka, który nie szanuje naszych lub my nie mamy szacunku do jego

wtedy to jedynie zauroczenie i namiętność mogą nami kierować.
A znam właśnie ateistę, który jest naprawdę dobrym człowiekiem, a dziewczyna go zostawiła, bo do kościoła nie chciał z nią chodzić.
Znam też parę, gdzie chłopak jest silnie wierzący, a dziewczyna ateistka. Już są kilka lat po ślubie i dobrze im się razem układa

Jolu, a jaki wzięliście ślub w takim razie?

Super jeżeli tak jak u Joli , jedno wyciągnie drugie na powierzchnię wiary

Jasne, że tak też się może zdarzyć.
Tylko co w takim przypadku?
Czy miłość jest warta takiego ryzyka? Czy lepiej bezpiecznie poszukać kogoś innego?
Ja się czuję za swojego męża odpowiedzialna, nie wyobrażam sobie nie "podenerwować " go w niedzielę, że nie idzie do kościoła, albo przytaknąć mu gdyby wysnuł jakąś okropną tezę w stylu "eutanazja jest ok" i uznać, że niech ma taką opinię jaką chce.
Małżeństwo to odpowiedzialność.
My oboje zakładamy, że albo razem będziemy zbawieni, albo razem będziemy w piekle, bo nie wyobrażam sobie gorszej świadomości niż przez wieczność wiedzieć, że współmałżonek też tak cierpi. A czym byłby raj bez najukochańszego człowieka?

tak, zdarza się. Ale myślę, że gdy ma się wierzącego małżonka, to on otacza modlitwą, może coś "wymodlić". Nic sobie nie narzucaliśmy, a dziec miały być wychowywane w tradycji katolickiej, mąż to akceptował (przecież wiadomo, że o tym rozmawaliśmy i wszystko było ustalone).
Ślub w KK, dla męża w ramach przysięgi i formalności, były okresy, że dopuszczał myśl, że "jakiś tam Bóg może jest, to niech widzi, że sobie przysięgamy". Teraz już wspólna droga, dla mnie to ogromna ulga

Właśnie to mam na myśli - jest moment w którym nie ma możliwości kompromisu i albo jedno przeciąga albo drugie.
Miałam takie przemyślenia jeszcze "chodząc" jako dziewczyna. Czułam że będzie ciężko i naprawdę zastanawiałam się czy dalej się angażować. Na szczęście coraz częściej okazywało się że bycie "niewierzącym" lub wierzącym w coś tam, wcale nie oznacza negowania wartości chrześcijańskich.

Iskra - a ja myślę, ze są osoby, które nie zauważają, że ukochany nie szanuje wartości. To mogą być drobne rzeczy, wiele zależy od wrażliwości obu stron.
Np fajna niedziela na działce, wszyscy zadowoleni a ona chce wcześniej wracać bo do kościoła chce pójść. A się ociąga, delikatnie ją przekonuje że jeden raz to można itp. Czy jej nie szanuje? Nie, ale tez nie rozumie
Ciężko by mi było, gdyby mój mąż nie wierzył w życie wieczne. Czułabym, że nie dążymy do tego samego, nie zniosłabym myśli, że po śmierci moglibyśmy nie być razem. Z drugiej strony, św. Paweł sugeruje, że można przyczynić się do zbawienia swojego współmałżonka i pewnie na to bym liczyła, gdyby mój mąż był ateistą.
oj, to nawet mój mąż się ociąga i jawnie narzeka w niedzielę

zgadzam się z Polly, nie można na wszystko patrzeć przez pryzmat życia doczesnego, jeśli mamy do czynienia z wielką miłością.
ja w ogóle byłam ryzyk fizyk z tym moim M.

Wiecie o co chodzi z tym ociąganiem. Można w różny sposób wywierać presję.
Myślę że w wielu aspektach jest "łatwiej" kiedy para jest wierząca. Zarzucasz temat: o zobacz, świetne rekolekcje, pojedziemy? A on na to: tak, bardzo mi się przyda.
U mnie taki dialog jest nie do pomyślenia

ależ ja na samym początku napisałam, że tak łatwiej

ale pytam czy skoro się ma kogoś takiego to czy można przez to "zerwać"?
Dla mnie nie można
O jak miło, że zainspirowałam Iskrę

Mam nadzieję, że moja wypowiedź nie została źle odebrana-nie uważam wcale, że małżeństwo z ateistą nie jest możliwe. Myślę, że to indywidualna decyzja każdej osoby. Osobiście byłoby mi ciężko taką decyzję podjąć i związać się z osobą niewierzącą. Na szczęście nie miałam takiego "problemu"

Wymaga to wielu rozmów i poznania, bo zdarzyć się może wszystko-ateista się nawróci, ale wierzący też może się stać niewierzącym.
Edit: Iskra, myślę, że można... ślub to decyzja na całe życie, jeśli wiem, że nie dam rady w takim związku, to chyba lepiej z tego zrezygnować wcześniej niż później. Mniejszy żal, rozczarowanie. Każdy może ułożyć sobie jeszcze życie. A będąc małżeństwem nie ma już innej drogi, przynajmniej dla strony wierzącej. tutajpoczkategori
Z tą niedzielą to i mój mąż tak mówi, wychowany w bardzo religijnej rodzinie, pół dzieciństwa ministrant i nawet kiedyś chciał być księdzem

To zależy właśnie od tego czy ta niewierząca strona jakoś nie ogranicza tej wierzącej i czy szanuje ją. Byłam świadkiem sytuacji w pewnej rodzinie - żona sama chodziła do kościoła, a kiedy wracała jej mąż zaczynał coniedzielną antyklerykalną przemowę. Że ten ksiądz to taki, tamten jeździ dobrym samochodem, a Kościół to cośtam itd itp. Tak specjalnie na złość jej...
To zależy właśnie od tego czy ta niewierząca strona jakoś nie ogranicza tej wierzącej i czy szanuje ją
cały czas wszyscy piszą, że temu wierzącemu może być ciężko

a ja myślę, że temu niewierzącemu też

tak samo jak biorąc ślub w KK z innowiercą ten innowierca musi masę oświadczeń podpisać, że szanuje wiarę małżonka, że dzieci wychowa po katolicku itp.
A może jego wierzenie/lub ich brak też trzeba uszanować?

ha, Iskra sama zaczęłaś temat od strony wierzącej - czy można zerwać związek z powodu barku wiary u partnera

Pewnie że piszemy z perspektywy osoby wierzącej, taką w końcu większość z nas ma.
A na pewno to też wiąże się z tym, że katolicy muszą wymóc na współmałżonku wychowanie dzieci w wierze, akceptację dla rytuałów kościelnych np. ksiądz po kolędzie...


tak, ale zaraz w drugim poście moim w tym temacie napisałam, ze to musi być obustronne

ksiądz po kolędzie


A jak to jest właściwie w przypadku gdy ślub w kościele zawierany jest jednostronnie, tzn osoba niewierząca nie przysięga przed Bogiem, i dla niej nie ma chyba sakramentu i jest to tylko cywilny ślub dla niej? A jeśli się nawróci, to co? Musi coś "doprzysięgać"? Bo wtedy jako osoba wierząca żyje w związku cywilnym i ma grzech?
jak zdeklarowany ateista bierześlub to przysięga normalnie, ale nie kończy "tak mi dopomóż..."
a jak to później wygląda to nie wiem
Sakrament jest ważny dla obojga, nie jest odmierzany linijką

Ja zerwałam z chłopakiem ateistą. Super kumpel był, ale ni cholery kompromisu nie osiągnęlibyśmy jeśli chodzi o ślub czy wychowanie dzieci. Wiem, że on się ożenił i ma 2 dzieci i jest bardzo szczęśliwy i ja się z tego cieszę.
Mojego męża poznałam w okresie jego "burzy i naporu" czyli wierzący/niepraktykujący. Powoli, powoli sam do wszystkiego dochodził, a że jest osoba przekorną dosyć, to jak jego kumple najeżdzali na kościół, to on dla odmiany bronił księży i wszystkiego co z kościołem związane. Ślub braliśmy kościelny ofkors, potem demony zwątpienia męża dopadły po 4 latach od ślubu i miał 2 letnią przerwę z Panem Bogiem. Ale zrozumiał, że tak daleko nie zajedzie i nawrócił się znowu. Nawet swojej mamie kiedyś przy wigilijnym stole powiedział, że dzięki mnie jest wierzącym człowiekiem i wszystkie dobre wartości wyniósł z mojego domu rodzinnego

No właśnie, byłoby mi smutno samej chodzić do kościoła, nie mieć poparcia w mężu. Wystarczy, że w mojej rodzinie tego poparcia nie miałam, wręcz niechęć z tego powodu. Dlatego jest todla mnie ważne że mój Narzeczony też jest wierzący

Moi rodzice mają ślub jednostronny i choć ze strony taty wielkiego nawrócenia nie było, to jednak po dłuższej przerwie znów chodzi z mamą co niedzielę do kościoła.

No i jak widać nie przeszkodziło mi to być wierzącą.

Jeśli osoba niewierząca bierze ślub to przysięga jak Iskra mówiła. Gdy stanie się wierząca to nic już nie musi dopowiadać, chyba, że jest nie ochrzczona to wtedy dopełnia sakramenty, oprócz ślubu.
Wiem, że łatwiej stwierdza się nieważność małżeństwa przy jednej stronie nie wierzącej, niby bez znaczeniaa jednak łatwiej.
A co ja myślę? Myślę, że trudno jest żyć z ateistą. Nie wiem czy zdecydowałabym się na ślub. Widzę to po znajomym, trudno ma. A córeczka ostatnio martwiła się, ze mama do piekła pójdzie, choć nikt jej tak nie mówił. Nie mogą obrazu świętego powiesić.
Łatwiej gdy to taki niepraktykujący. Choć dużo od człowieka zależy i jego kultury czy zacięcia na Kościół.
Łatwiej jest gdy osoby mają podobny pogląd na wiarę. Jeśli wierzą to razem się wspierają, wiara ich pogłębia jeszcze ich małżeństwo, jeśli nie wierzą lub są letni to nie utrudniają sobie nawzajem życia.
ja nigdy nie chodziłam z kimś co się za ateiste uważał, choć kiedyś miałam chłopaka ewaqngelika, ale związek nie dotrwał do takiego etapu, żeby planować wspólne życie, to ciężko mi się wypowiadać, czy należy być z taką osobą czy lepiej nie...
ale nie bardzo jestem teraz sobie takie życie wyobrazić, choćby chodzę co niedzielę na Mszę, a mąż ateista by wtedy co... był zawsze niezadowolony, że pół dnia wolnego marnuję

jeszcze mogę dodać, że jak ja się oddalałam od Boga to mąż starał się temu przeciwdziałać i odwrotnie

Ja uwazam, ze wiara jest wazna w zwiazku, w koncu latwiej budowac na wspolnym fundamencie

Choc nigdy nie mozna wykluczyc zwrotu w druga str. jak np. u mojego meza-pochodzacy z mega katolickiej rodziny, uczyl nawet katechizmu przez jakis czas a teraz...od 1,5 roku nie chodzi do kosciola, kryzys wiary totalny.
Ciezko jest...
Mój tata był niepraktykujący i jako dziecko przeżywałam to bardzo. Pamiętam też, jak kłócili się o to z mamą. Na szczęście nawrócił się tuż przed moim ślubem

Zapewne nie jest lekko w takim związku. Jak zaczęłam się z moim M spotykać, to powiedział mi, że jest ateistą (ma wszystkie sakramenty).
Później się to troszkę zmieniło, jego pogląd na Kościół też się trochę zmienił. Nie mówię, że się nawrócił, ale chyba jest bliżej Kościoła niż kiedyś.
Parę lat temu oddaliłam się od Kościoła (też miał na to wpływ), ale po moim nawróceniu (jeszcze przed ślubem) juz twardo postawiłam warunki i myślę, że to trochę pomogło.
Od początku cały czas modlę się za niego i za jego nawrócenie.
Niemal codziennie modlimy się razem dziesiątkę Różańca św. za nasze małżeństwo, za nas samych - byśmy zawsze byli zgodni i szczęśliwi, o zdrowe potomstwo, a także zdrowie dla nas (bo tego nam obu brakuje).
Oprócz tego każdą ndz idziemy do Kościoła, ja śpiewam w chórze, a mąż siedzi z tyłu i nas obserwuje (nie lubi pierwszych rzędów).
Tylko z sakramentami u niego kiepsko, nad czym ubolewam i staram się zachęcić do korzystania.
Nie jest lekko i cierpię kiedy pomyślę ile traci, ale doszłam do wniosku, że takie moje zadanie, może moja osoba będzie miała wpływ na jego nawrócenie (mam taką nadzieję).
Jeszcze przed ślubem wiele razy zastanawiałam się nad rozstaniem. Za każdym razem wygrywała Miłość i ogromne poczucie obowiązku wobec niego.
Jeszcze przed ślubem wiele razy zastanawiałam się nad rozstaniem. Za każdym razem wygrywała Miłość i ogromne poczucie obowiązku wobec niego. troche zaskoczona jestem


Ja tylko chciałam dodać, że mój tata ochrzczony, bierzmowany itd., przed ślubem po prostu dokonał apostazji, bo mama nie chciała szopki, obrazy święte, krzyż w domu wisi, księdza przyjmujemy, w piątki nie ma najmniejszego problemu, że nie ma mięsa.
W ogóle nie ma nic z tego o czym piszecie, że może być problemem - takim w sensie technicznym, bo jakiś brak zrozumienia, wsparcia to pewnie mama odczuwa.
Ale ja i tak się cieszę, że chodzą razem do kościoła.

a u mnie w domu był problem między rodzicami, tata wierzący-niepraktykujący. Mama wychowała dzieci na wierzące, ale robiła to sama. Tata nie chodził i nadal po ponad 30-tu latach małżeństwa nie chodzi do kościoła, ani jego poglądy, ani postępowanie się nie zmieniło pomimo prób różnych i modlitw ze strony mamy. A problem między nimi, to ona miała - bo nie akceptowała latami jego braku wiary, i "technicznie" jednak czasem były jakieś zgrzyty - choć to rzadko, teraz już chyba mama akceptuje i oboje mają łatwiej - po prostu jest status quo i spokój.
A przez ojca, ja generalnie nie wierzę w nawrócenie. W żadne "cudowne" siły zmieniające coś itp.
A w moim małżeństwie z kolei, chodzimy do kościoła razem, mąż zaczął chodzić jak mnie poznał, bo przede mną miał jakiś czas przerwę. Ale z kolei on się chyba nie modli, rekolekcje w ogóle go nie obchodzą, ani różne "kościelne" zasady. A mimo to jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Z tym, że mi byłoby łatwiej gdyby w niektórych sprawach mąż mnie rozumiał i wspierał, bo milcząca zgoda (na zasadzie, że nie ma wyboru, albo na zasadzie, że ja tak chcę - a on stara się akceptować) to nie jest to samo.
Więc rozumiem jeśli ktoś rozstałby się z kimś z powodu wiary. Choć sądzę, że jak się kogoś naprawdę kocha, to się nie bierze takiej możliwości pod uwagę.
A ja sądzę tak jak emma napisała, że to od człowieka zależy. Można żyć z ateistą, który będzie szanował i akceptował. Żadnych wyrzutów i ograniczeń, a w zamian druga strona szanuje jego nie chodzenie do kościoła itp. Ja porównałabym sobie to z zachowaniami/przyzwyczajeniami. No albo ta nasza połówka akceptuje nas od a do z albo nie.
Poza tym znam takie pary mieszane, wierzące i niby wierzące. Różne rzeczy się tam dzieją. A przy temacie skojarzyła mi się sytuacja znajomej. Małżeństwo z długoletnim stażem. Obydwoje wierzący bardzo. On chyba nawet czasami zbyt rygorystycznie. Żona ma poważne problemy ze zdrowiem czego wynikiem jest brak możliwości zajście w ciążę. Ona po wielu latach walki ze sobą chciała podejść do inseminacji lub w najgordzym wypadku IV. Mąż nie godzi się totalnie na żadną opcję. Adopcja też nie wchodzi w grę. Dla niego to nie jest rozwiązanie. I przy tym nie widzi jak ją rani. Kobieta naprawdę cierpi, bo on zakrywa się we wszystkim wiarom i rzuca hasłami typu braku poszanowania jego wiary i przekonań. JEGO. A gdzie ona w tym wszystkim ? Gdzie jej przekonania i wartości?
I wyprzedzę pewnie wasze odpowiedzi. Nie, nie popieram odwracania się od wiary czy też odciągania go- jeżeli chodzi o to IV. Ale może jakiś kompromis?
no przeciw adopcji to chyba się wiarą nie ma jak zasłonić…
Ja się bardzo cieszę że mój mąż jest wierzący. Nie jest jakoś nadprogramowo praktykujący. Tzn w niedzielę chodzimy razem na mszę, ale jak są jakieś gratisy typu różaniec czy jakieś nabożeństwo to niekoniecznie jest chętny. Ale wieczorem modlimy się razem i bardzo to nas umacnia. Na rekolekcje też chodzimy jak się jakieś fajne trafią i mamy możliwość.
No i cieszę się że jego rodzice też są wierzący i praktykujący, bo jednak fajnie jak wartości w rodzinie są spójne. Na pewno jest łatwiej wychować dzieci, jeśli każdy wyznaje podobne wartości.
A przez ojca, ja generalnie nie wierzę w nawrócenie. W żadne "cudowne" siły zmieniające coś itp.
Busolo, ale to naprawdę jest możliwe, o ile to dotyk Boga, po prostu. U nas ani mój przykład, namawianie, jakieś rekolekcje, spotkania - to nic nie dało. Aż do czasu jednej modlitwy, gdy inni modlili się nad moim mężem, a na jego ramieniu usiadł Duch Święty. I tyle. Od tej pory życie w wierze z perspektywą na wieczność. A szedł kompletnie, zupełnie sceptycznie, na chłodno itp.
Jolu ... nadal nie wierzę

Moja mama modliła się latami i nic absolutnie to nie zmieniło.
nawrócenia jednak chyba trzeba trochę samemu dla siebie chcieć, a mój ojciec w ogóle tego pod uwagę nie bierze - bo znam ludzi co się nawrócili, bez ingerencji jakiejkolwiek innych osób- tylko jakaś zmiana sytuacji życiowej, jakiś przykład, nie związany z namawianiem do wiary jako takiej - to sprawiała.
nawrócenia jednak chyba trzeba trochę samemu dla siebie chcieć, a mój ojciec w ogóle tego pod uwagę nie bierze
też się ostatnio nad tym zastanawiałam




Jolu, Twój mąż pozwolił komuś modlić się nad nim? To jest naprawdę dużo.
Dużo zależy od konkretnych poglądów. Mi przychodzą na myśli trzy pary o różnym spojrzeniu na religię.
W związku z katoliczką czy inną religijną osobą - co innego agnostyk, ateista, co innego zagorzały ateista. Jedna sytuacja, ona owdowiała po 30 latach małżeństwa. Była katoliczką, ale wychodząc za mąż zignorowała fakt, że jest zagorzałym ateistą i komunistą z przekonania, może przez zakochanie, może przez szereg innych zalet. Nie była szczęśliwa w małżeństwie.
Koleżanka zerwała z chłopakiem, z którym pewnie tworzyliby z czasem dobre małżeństwo, ale on nie był chrześcijaninem, szukał swojej drogi w różnych dziwnych miejscach... Związał się z kobietą o wiele starszą od niego, ona od kilkunastu lat nie umie związać się z nikim innym. Nie wiem, jak by wyglądała ich religijność, gdyby zostali małżeństwem. Ale myślę, że byliby szczęśliwi.

Najbardziej jednak narzuca mi się inny przykład...
On ateista, ale pewnie mógłby kiedyś spotkać Boga, ona na pokaz katoliczka, ambitna, wszystko musi być idealnie. Praktyki religijne - w kościele, kiedy jest się na wsi u rodziców, w mieście nie istnieją. Tylko chrzest jest bo musi być, dziecko będzie "aniołkiem". Generalnie w takim związku nie wiem, co by musiało nastąpić, żeby on mógł zainteresować się jakąkolwiek religijnością.
A ociągnie się z pójściem do kościoła w niedzielę wieczór? My specjalnie wybieramy sobotni wieczór, jak wiem, że gdzieś idziemy w niedzielę, bo ciężko

tak, ale zaraz w drugim poście moim w tym temacie napisałam, ze to musi być obustronne

ksiądz po kolędzie


Iskra i tu się mylisz. Kolęda zawsze była a tym bardziej teraz jest wyznacznikiem wiary. Bo jest to publiczne wyznanie wiary, bo sąsiedzi wiedzą, słyszą itd. Bo osobiście zapraszam księdza i deklaruję, tak jestem wierzący.
Dlatego też niektórzy księża nie wydają zaświadczeń osobom, któr e nie zapraszają księdza. Tu nie chodzi o tą słynną kopertę. Chodzi o brak deklaracji.
Busola, a ty wiesz, że twój tata po akcie apostazji nie powinien wchodzić do kościoła i uczestniczyć w obrzędach sakralnych?

Ale akt apostazji można też odwołać.

tak, ale zaraz w drugim poście moim w tym temacie napisałam, ze to musi być obustronne

ksiądz po kolędzie


Iskra i tu się mylisz. Kolęda zawsze była a tym bardziej teraz jest wyznacznikiem wiary. Bo jest to publiczne wyznanie wiary, bo sąsiedzi wiedzą, słyszą itd. Bo osobiście zapraszam księdza i deklaruję, tak jestem wierzący.
Dlatego też niektórzy księża nie wydają zaświadczeń osobom, któr e nie zapraszają księdza. Tu nie chodzi o tą słynną kopertę. Chodzi o brak deklaracji.
Busola, a ty wiesz, że twój tata po akcie apostazji nie powinien wchodzić do kościoła i uczestniczyć w obrzędach sakralnych?

Ale akt apostazji można też odwołać.

MOIM napisalam

Bo znam ludzi na wsi co to niewierzący ale księdza wpuszcza bo co ludzie powiedzą

emmo ale dla kogoś kto jest apostatą to nie obojętne czy powinien czy nie powinien byc w tym kosciele ?? Nikt go przeciez nie wyrzuci.
A modliłyście się o dobrego męża? ja tak. I myślę że modlitwa została wysłuchana.
Ja jak większość uważam że dobrze jest mieć w małżeństwie wspólne poglądy, i wiarę jednak trzeba być przygotowanym na to że na przestrzeni lat ktoś może zmienić podejście do życia do wiary. Nawet gorliwy katolik może stać się ateistą. Ja mam wiele wątpliwości jeśli chodzi o wiarę i KK, a kiedyś bardziej ufałam. Dlatego teraz bardziej rozumiem tzw wierzących niepraktykujących, choć kiedyś mnie takie podejście wkurzało. Na dodatek ja mimo wątpliwości jestem praktykująca mimo wszystko. A u drugiej połówki też pojawiają się czasem wątpliwości. Człowiek jest tylko człowiekiem.
Ika w przypadku apostaty ma prawo wyprosić. Apostata nie może mieć pochówku karolickiego, ma nawet większy problem z wzięciem ślubu z os wierzącą niż zwykły niewierzący. Bo apostata wyrzeka się Boga. Nie wierzący nie wierzy, apostata wyrzeka się. Przynajmniej tak mi tłumaczono. Jeszcze sprawdze tę różnicę.
A modliłyście się o dobrego męża? ja tak. I myślę że modlitwa została wysłuchana.
.
Ja tez

I cohoc nie jest przykladnym katolikiem to wierze ze takiego mi go wybrał Bóg i on jej dla mnie najlepszy

Ja nie modliłam. Może parę razy w przypływie nastroju. Ale na pewno nie wtedy gdy spotkałam męża, wtedy planowałam zostać panną.

Ja się nie modliłam, bo nie zdążyłam


Wiem za to , że mój mąż się modlił o dobrą żonę, ale w jakim stopniu te modły zostały wysłuchane , to już trzeba by było jego spytać

Oboje się modliliśmy, choć mój mąż na pewno dłużej i na pielgrzymkach. I choć mamy różne duchowości, to jednak jedną wiarę

To ja chyba cos pokrecilam.
A tego co piszecie to moj tata musiał się zdeklarowac jako niewierzacy.
Bo zaraz po ślubie tez chodził z mamą do kościoła...
I żadnej nienawiści do KK nie ma.

O dobrego męża tez się modlilam, chociaż to chyba raczej było że "jeśli to ten to bądzmy razem, ale jeśli nie...".
Jeszcze przed ślubem wiele razy zastanawiałam się nad rozstaniem. Za każdym razem wygrywała Miłość i ogromne poczucie obowiązku wobec niego. troche zaskoczona jestem


Nie chodziło mi o sam fakt wiary, wile różnych rzeczy się wtedy nałożyło. Nie wiedziałam czy podołam, ale zrezygnować też nie chciałam. Był to dla nas bardzo trudny okres, więc nawet się cieszę, że wtedy daliśmy sobie rok czasu od momentu zaręczyn, do ślubu. Potrzebowaliśmy sobie pewne rzeczy poukładać.
A w moim małżeństwie z kolei, chodzimy do kościoła razem, mąż zaczął chodzić jak mnie poznał, bo przede mną miał jakiś czas przerwę. Ale z kolei on się chyba nie modli, rekolekcje w ogóle go nie obchodzą, ani różne "kościelne" zasady. A mimo to jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Z tym, że mi byłoby łatwiej gdyby w niektórych sprawach mąż mnie rozumiał i wspierał, bo milcząca zgoda (na zasadzie, że nie ma wyboru, albo na zasadzie, że ja tak chcę - a on stara się akceptować) to nie jest to samo.
Więc rozumiem jeśli ktoś rozstałby się z kimś z powodu wiary. Choć sądzę, że jak się kogoś naprawdę kocha, to się nie bierze takiej możliwości pod uwagę.
Doskonale Cię rozumiem...
Dlaczego sądzisz, ze nie bierze się pod uwagę?
Ja bardzo mojego M. kocham, a mimo to wiele razy przed ślubem się nad tym zastanawiałam. Czy dla jego i swojego dobra nie będzie nam lepiej osobno. Dobry Bóg jednak tak nami pokierował, że upływający czas pokazuje, że ślub to była najlepsza z możliwych decyzji

Ja że męża znam od zawsze nie mówiąc o naszych romansach od mojego 13 roku, modliłam się żeby to był on, o całkiem innego nowego się nie modliłam, tylko żeby z nim się udało

To ja chyba cos pokrecilam.
A tego co piszecie to moj tata musiał się zdeklarowac jako niewierzacy.
Bo zaraz po ślubie tez chodził z mamą do kościoła...
I żadnej nienawiści do KK nie ma.

O dobrego męża tez się modlilam, chociaż to chyba raczej było że "jeśli to ten to bądzmy razem, ale jeśli nie...".
To luzik

Twój tata tylko powiedział pewnie, że nie wierzący i tyle.
Takie rady to nawet narzeczeni sobie dają by bierzmowania uniknąć.

emma - mój tata nie dokonał żadnego aktu apostazji, w dodatku on się uważa za wierzącego, a do kościoła chodzi 2 razy do roku, albo i to nie. Do spowiedzi i do komunii nie chodzi wcale.
No właśnie jak to jest z nawróceniem, że niby Bóg ma się upomnieć o każdego, ale w praktyce chyba nie o każdego się upomina, jedni mają okazję w życiu inni nie. Może tak ma być, że nie każdy jest wierzący i tyle.
Ja się modliłam o dobrego męża, ale jak już mojego męża poznałam to z premedytacją przestałam się modlić, i w ogóle pytać Boga o zdanie, bo się bałam że mi odbierze to co mam (fajnego chłopaka, o mężu jeszcze nie myślałam), bałam się pytać i modlić, żeby przypadkiem nie usłyszeć, że to nie ten

Busola dobra jesteś z tą modlitwą

Cóż, takich wierzących to jest sporo. Niestety. Tylko wiesz, to wcale nie musi być tak, z że Bóg się nie upomina o nich. Pewnie upomina, tylko na swój sposób a człowiek ma wolną wolę i Bóg to szanuje.
wybacz to co napiszę
ale pierdzielę taką wolną wolę
czytałam jakiś czas temu fragment dzienniczka faustyny i jeszcze jakichś losowo wybranych objawień z internetu, i nie zgadza mi się obraz Boga jaki tam jest z tym co mi się zawsze wydawało. Ten Bóg z objawień, jest okrutny i chce mieć człowiek na własność, i jeszcze w dodatku chce, żeby człowiek też tego chciał - ślepego wykonywania czyjejś woli nawet jeśli to przynosi tylko cierpienie. Normalnie mam wrażenie, że tego rodzaju święci co Faustyna cierpią na syndrom Sztokholmski


To samo jest z nawróceniem, to samo z przestrzeganiem npr-owych zasad, i z życiem niektórych znanych mi osób, ze wszystkim, nie ma żadnej logiki. Do wyboru ma się tylko cierpienie - albo cierpienie, albo wyrzeczenie dobrowolne=cierpienie. Nie pojmuję tego. - taki OT.
Rozumiem co piszesz.
Ale to chyba jedna tylko strona Boga.
Ja wolę pamiętać, że jest Miłością i jest Miłosierny, "nie skory do gniewu i bardzo cierpliwy"
żeby nie było, aż tak strasznie - jestem jednocześnie baaardzo wdzięczna za mojego męża i syna i dziękuje za nich Bogu - kocham ich bardzo, i nic mi więcej nie potrzeba (oprócz jeszcze jednego dziecka

Ja również, ale z przerwami modliłam się o dobrego męża

Jolu, Twój mąż pozwolił komuś modlić się nad nim? To jest naprawdę dużo.
Dokladnie
